Takie pytanie zadają sobie z przekąsem niektórzy bezrobotni. Na drugim biegunie są zaś tacy, którzy zamiast zatrudnienia szukać, myślą jak go uniknąć. O sytuacji na rynku pracy w powiecie lipnowskim z dyrektorem Powiatowego Urzędu Pracy w Lipnie Mieczysławem Rojkiem rozmawiał Andrzej Korpalski.
– Pracuje pan w urzędzie od 20 lat, z czego od 16 lat kieruje pan tą placówką. Jak przez te dwie dekady kształtował się nasz lokalny rynek pracy?
– Oczywiście zmieniły się czasy i sytuacja w kraju się poprawiła. My jednak jesteśmy powiatem typowo rolniczym, który omija przemysł. Pamiętamy większe zakłady, które w związku z przekształceniami gospodarczymi upadły. Wiele osób z lipnowskiego pracowało np. we Włocławku. Po likwidacji kilku tamtejszych fabryk rynek pracy pogorszył się również dla naszych mieszkańców.
– A jak jest obecnie?
– W powiecie lipnowskim rynek się równoważy. W miejsce upadłych zakładów powstają nowe jak choćby Dawtona, która zajęła miejsce dawnego Nektawitu. Starsi mieszkańcy wspominają Markit. M.in. dzięki naszym działaniom udało się go niejako odtworzyć i w nieco zmienionej lokalizacji pracę ma większość załogi z Markitu. To jest około 100 osób zatrudnionych w firmie Kamol.
– Jakie są największe zakłady w powiecie?
– Dawtona sezonowo zatrudnia między 100 a 200 osób. Podmiotów gospodarczych zatrudniających powyżej 50 osób mamy w powiecie lipnowskim 27. Dla porównania Radziejów ma ich 51, Aleksandrów Kujawski 33, a Rypin 32. Jeśli chodzi o zakłady duże, zatrudniające powyżej 250 osób, mamy 4 takie przedsiębiorstwa. Największym pracodawcą jest szpital, który daje etaty ok. 500 osobom. Ponad 200 osób zatrudnia Konwektor. Ponad setkę pracowników ma firma Skibicki ze Skępego. Około 100 osób pracuje w lipnowskim Kamolu, czy w Wiksbudzie.
– Mamy zatem mocno rozdrobniony rynek, w którym coraz więcej miejsca zajmują usługi.
– Faktycznie maleje zainteresowanie handlem, rośnie usługami takimi jak: fryzjerstwo, mechanika samochodowa, sprzątanie. Działalność handlowa spadła mocno ze względu na wejście sieci handlowych, które zniechęciły ludzi do zakładania biznesów w tej branży.
– Jak wygląda kwestia efektywność działalności gospodarczych. Jaki procent osób utrzymuje się dłuższy czas?
– Po pierwszym roku jest ona bardzo wysoka i wynosi 88 procent. Po dwóch latach ten poziom spada do 67 procent. Średnia efektywność w ciągu 10 lat wynosi 37 procent. Ponad 1/3 osób zakładających działalność utrzymuje ją przez co najmniej 10 lat. Uważam, że to jest dobry wynik.
– Ile pieniędzy macie na aktywizację bezrobotnych w tym roku?
– Dokonaliśmy podziału środków z tzw. algorytmu. Nowością na ten rok jest zwrot kosztów dojazdu dla każdego, kto zostanie przez nas skierowany do pracy. Chcemy zachęcić ludzi do większej mobilności. Zwrot będzie na podstawie okazania imiennych biletów komunikacji publicznej. Mamy 10,5 mln zł, to analogicznie kwota podobna do tej sprzed roku. Są też pieniądze z programów unijnych POWER (ponad 3 mln zł) oraz RPO (2,5 mln zł). Tylko w ramach tych dwóch programów możemy skierować na staże 635 osób, a dla 30 osób przyznać dotacje. W ramach algorytmu Rada Rynku Pracy zdecydowała m.in. o kolejnych 50 stażach, 80 miejscach w pracach interwencyjnych, 160 w robotach publicznych, 275 w pracach społecznie użytecznych. Aż 450 osób będzie mogło odzyskać koszt dojazdu do pracy. Piszemy wniosek o kolejne 1,5 mln zł z programu regionalnego, m.in. na 120 staży i 25 doposażeń stanowisk pracy.
– Która forma aktywizacji osób bezrobotnych cieszy się największą popularnością?
– Bezwzględnie są to staże. Pracodawcy zabiegają o stażystów, w związku z czym podnieśliśmy poprzeczkę odnośnie deklaracji zatrudnienia i efektywności. Minimalny okres to 3 miesiące. Nabory na staże są praktycznie całym rokiem. Stypendium stażowe ze środków unijnych wynosi 997 zł 40 gr. Staże ze środków krajowych nagradzane są stypendium w wysokości 851 zł 63 gr.
– Które zawody są obecnie deficytowe, a których jest nadmiar?
– Bezwzględnie zawodem deficytowym jest kierowca. Najwięcej potrzeba osób z kwalifikacjami do kierowania dużymi pojazdami. Ogólnie potrzeba fachowców: spawaczy, fryzjerów, czy kosmetyczek. Zapotrzebowanie jest znowu na szwaczki. Wśród bezrobotnych z wyższym wykształceniem, którzy stanowią 6,5 % ogółu, najwięcej jest absolwentów administracji i pedagogiki.
– Praktycznie od zawsze jest też grupa osób, które pracować nie chcą, a bezrobocie uczyniły sposobem na życie.
– To zjawisko trudno ocenić, ale to jest kłopot wszystkich urzędów pracy. Część osób rejestruje się tylko po to, by mieć ubezpieczenie zdrowotne. Kolejnym powodem jest korzystanie z opieki społecznej, gdzie muszą wykazać, że poszukują pracy. W ubiegłym roku mieliśmy 555 odmów oferty pracy lub stażu. To 10 procent ogółu. Są to sprawy udowodnione, gdzie ktoś rezygnuje i zostaje wykreślony z ewidencji. Nie do zmierzenia jest ilość przypadków, gdy ktoś przynosi zwolnienie lekarskie i tym samym odmawia zatrudnienia
– Jak takie osoby wykręcają się od zatrudnienia?
– Dominują wymówki zdrowotne. Wiele osób mówi, że musi wychowywać dzieci. Niektórzy tłumaczą się złym dojazdem. Są też zwolnienia lekarskie albo odmowy wprost.
– Przed paroma laty młody człowiek tak się zdenerwował otrzymaną ofertą pracy, że wybił szybę w drzwiach urzędu. Czy pamięta pan inne osobliwe zdarzenia?
– Kilkanaście lat temu bywało tak, że bezrobotni naskakiwali na urzędników, wymuszając na nich wydawanie skierowań do pracy. Zdarzało się przewracanie biurek, czy inne nieprzyjemne sytuacje. Pracownicy byli zastraszani. Teraz sytuacja się odwróciła, że niektórzy ludzie nie chcą skierowań.
– Co z mitem, który istnieje w społeczeństwie i nieco złośliwym pytaniem: "czy urząd kiedykolwiek dał komuś pracę"? Niektórzy myślą, że wy tutaj tylko udajecie, że pracujecie.
– Nie da się zadowolić wszystkich i są różne sposoby myślenia. O ile na początku roku mamy ok. 10 mln zł budżetu, rok zamykamy z 17 mln. Aby pozyskać te 7 mln, trzeba napisać wiele wniosków i wykonać mnóstwo pracy. A zajmują się tym tylko trzy osoby. Podpisujemy umowy, pozyskujemy partnerów, wszystko trzeba rozliczać, to wszystko ogrom pracy. Na blisko 4 tysiące ofert zaprosiliśmy prawie 7 tysięcy osób na rozmowę. Średnio częściej niż raz w roku każdy bezrobotny jest zapraszany na rozmowę ws pracy. Wydaliśmy w ub. r. ponad 5 tysięcy skierowań.
– A więc pracujecie całym rokiem.
– My niektórym przeszkadzamy, bo dostają wezwania, muszą nas odwiedzać, mimo że tego nie potrzebują. Ale ci, którzy faktycznie pracy szukają, na pewno na nas się nie obrażają.
Dodajmy, że z najnowszych danych wynika, iż na koniec stycznie 2017 r. w PUP zarejestrowanych było 5.674 bezrobotnych. Na koniec grudnia 2016 r. stopa bezrobocia w powiecie lipnowskim wynosiła 20,8 %. To plasuje nas na drugim miejscu w województwie (ex-equo z pow. radziejowskim). Większą stopę bezrobocia miał tylko powiat ziemski włocławski (22,2 %).
Na zdj. dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Lipnie Mieczysław Rojek
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Urząd do likwidacji. Biznes szkoleniowy.
Urząd pracy dał mi po studiach bardzo fajną ofertę pracy. Pracuje do dziś! Pozdrawiam
Przez urząd pracy wpadlam w niewinne długi i nerwy