
Do mieszkańców naszego regionu dzwonią osoby proponujące książki telefoniczne, za które zapłacić trzeba 77 złotych. Proceder nie ma nic wspólnego z działalnością firmy Orange, czyli dawnej Telekomunikacji Polskiej, która obecnie żadnych książek telefonicznych nie oferuje swoim abonentom
– Przeczytałem artykuł w CLI „Wkręceni w telefon” i bardzo ucieszyłem się, że wreszcie ktoś poruszył ten temat i odważył się zająć tego typu naciągaczami – mówi pan Stanisław z Czarnego. – Ja mam 90 lat. Jestem abonentem Orange, czyli byłej Telekomunikacji Polskiej i właśnie na mój telefon stacjonarny zadzwonił przed kilkoma dniami mężczyzna o barytonowym głosie informując mnie, iż będzie rozwoził książki telefoniczne. Trzeba przygotować 77 złotych. Po tej informacji szybko rozłączył się. Mam czekać na kuriera. Ja już postanowiłem, że oszukać się nie dam i do domu żadnego kuriera nie wpuszczę i 77 złotych za książkę nie zapłacę. To jest oszustwo, bo skontaktowałem się z firmą Orange i wiem już, że oni w ogóle książek nie sprzedają. Proszę ostrzec innych abonentów, żeby nie dali się nabrać.
Wkręcani też w książki telefoniczne
O podobnym procederze poinformowali nas również inni Czytelnicy. Okazuje się, że abonenci myśląc, iż rozmawiają ze swoją telekomunikacją czyli obecnie Orange, potwierdzają chęć publikowania swoich danych w książkach telefonicznych i decydują się na otrzymanie spisu w wydaniu papierowym. Wynika to zwykle z przyzwyczajenia, bo przez lata Telekomunikacja Polska wydawała papierowe książki telefoniczne ze spisem numerów telefonów z danego województwa i dostarczała je swoim abonentom nieodpłatnie. Co jakiś czas, np. co kilka lat abonenci książkę otrzymywali i mieli pod ręką wykaz numerów. Na przyzwyczajeniu żerują obecnie firmy drukujące książki telefoniczne i sprzedające je za grube pieniądze. Zdarza się, że po szybkiej rozmowie telefonicznej, jak opowiada pan Stanisław z Czarnego, przyjeżdża kurier z książką i żąda wprost za nią pieniędzy, argumentując tym, iż została ona zamówiona, a odmowa zapłaty będzie wiązała się z kosztami za dojazd albo windykacją.
– Orange Polska nie proponuje swoim klientom odpłatnych książek telefonicznych – wyjaśnia rzecznik prasowy Orange Wojciech Jabczyński.
Przestrzegamy więc, iż jakakolwiek oferta dostarczenia książki telefonicznej na pewno nie pochodzi od operatora telekomunikacyjnego. Warto więc rozmowy takie przerywać, a już na pewno nie należy podawać danych osobowych, adresu ani wyrażać zgody za zakup książki, jeśli nie chce się stracić kilkudziesięciu złotych.
Prewencja za droga
– Ja nawet zadzwoniłem do Orange i poprosiłem pracownika, żeby razem z rachunkiem za telefon przysyłali swoim abonentom takie ulotki z informacją, iż oni nie sprzedają książek telefonicznych, ale usłyszałem, że to za duże koszty – mówi pan Stanisław. – Przeczytałem w CLI o panu Janie, że do tematu wrócicie i zwracam się z prośbą, żeby i tę sprawę naciągania przez telefonów na niepotrzebne wydatki nagłośnić.
Czujności i poprawnej postawy gratulujemy panu Stanisławowi z Czarnego. Każdy bowiem, kto otrzyma telefoniczną ofertę powinien, jeśli rozważa z niej skorzystać, skontaktować się ze swoim operatorem i zapytać, czy to rzeczywiście jego pracownik propozycję taką złożył. Nie uczynił bowiem tego pan Jan, o którym pisaliśmy na początku grudnia. Przypomnijmy, iż nasz Czytelnik telefonu stacjonarnego nie miał już od półtora roku, a pod koniec listopada otrzymał ostateczne wezwanie do zapłaty 349 złotych na rzecz Telekomunikacji Stacjonarnej, a jego dług cały czas rósł, bo umowy nie można było rozwiązać przed terminem.
Abonament mimo braku telefonu
– Jestem załamany, bo przecież 350 złotych to dużo pieniędzy, a tutaj jeszcze muszę je zapłacić za nic – nie krył zdenerwowania interweniujący u nas pan Jan.
Pan Jan telefon stacjonarny miał w domu od lat ’80. Przez te wszystkie lata przyzwyczaił się, że obsługuje go Telekomunikacja Polska i nawet kiedy już nastąpiła zmiana na Orange, przyzwyczajenie pozostało i u naszego Czytelnika, i u wielu abonentów stacjonarnych. Konsultantka podając nazwę, już wzbudziła zaufanie, bo nie doprecyzowała, że to nowa firma, że Telekomunikacja Stacjonarna to inny operator, poza tym sama wiedza telefonującej, że teraz abonament jest wysoki, a można go zmniejszyć działa na abonentów uspokajająco.
Umowa zamiast oferty
– Kurier przywiózł te dokumenty, podpisałem i wziąłem się do przeczytania tego nowego abonamentu – wspomina pan Jan. – Już kiedy otworzyłem, zobaczyłem, że to inne logo niż mojego operatora i że oprócz regulaminu mam umowę. Zamarłem. Przyszło mi do głowy, że zostałem oszukany. Tyle w telewizji słyszy się o tych oszustach, ale ja nigdy nie dałem się naciągnąć. Telefonicznie nie rozmawiam z różnymi konsultantami proponującymi pokazy, sprzedaż czy prezenty, zwyczajnie się rozłączam. Tutaj zwiodła mnie nazwa i ta wiedza telefonistki. Byłem święcie przekonany, że jakieś zmiany w opłatach za telefon wprowadzili.
Lampka ostrzegawcza zapaliła się bardzo szybko w głowie pana Jana i jego żony. Nazajutrz po otrzymaniu umowy od nowej dla nich firmy, czyli Telekomunikacji Stacjonarnej udali się do punktu swojego operatora, czyli obecnie Orange, dawniej Telekomunikacja Polska. Tam otrzymali potwierdzenie, że to pismo pochodzi z konkurencyjnej firmy. Po analizie sytuacji zdecydowali, iż z telefonu stacjonarnego w ogóle zrezygnują. Zakupili telefon komórkowy, żeby było taniej i bez problemów, złożyli wypowiedzenie telefonu stacjonarnego, podpisali deklaracje niezbędne do działań operatora w kontaktach z innymi firmami telefonicznymi korzystającymi lub chcącymi korzystać z linii telefonicznej i uznali sprawę za załatwioną.
– Telefon stacjonarny był w naszym domu od lat i pewnie byłby do tej pory, gdyby nie ta sprawa – mówi pani Grażyna. – To było najlepsze wyjście i zrezygnowaliśmy z telefonu. Mieliśmy pewność, że wszystko zostało załatwione jak należy. Aż do dnia, gdy dostaliśmy wezwanie do zapłaty ogromnej kwoty. Ja nie rozumiem, jak można płacić za coś, z czego nie można korzystać.
Ostateczne przedsądowe wezwanie do zapłaty pan Jan dostał na początku grudnia. Termin do zapłaty wyznaczono na 15 grudnia. Jeśli nie zmieściłby się w tym terminie, doszłyby koszty wyliczone szczegółowo i mrożące krew w żyłach.
Sukces naszej interwencji
Zajęliśmy się sprawą, a o zaskakującym przebiegu interwencji informowaliśmy naszych Czytelników w grudniu w artykule „Wkręceni w telefon”. My jednak nie odpuszczaliśmy i pomimo licznych odmów przychylenia się do anulowania umowy i kwoty do zapłaty słaliśmy pytania i dokumenty naszego Czytelnika i wreszcie osiągnęliśmy sukces.
– W związku z nadesłanymi skanami dokumentów spółka ustaliła rozwiązanie umowy, a faktury począwszy od listopada 2016 roku do grudnia 2017 grudnia zostały przez nas anulowane – poinformowała nas Danuta Zamyłka, konsultant ds. reklamacji Telekomunikacji Stacjonarnej. – Po uwzględnieniu korekty na koncie abonenta pozostaje do zapłaty kwota 77,60 złotych.
Telekomunikacja Stacjonarna dała się wreszcie przekonać nam na rozwiązanie umowy i anulowanie opłat od chwili zlikwidowania w mieszkaniu naszego Czytelnika łącza telefonii stacjonarnej, czyli od końca października 2016 roku. Mało tego, chcąc wykazać dobrą wolę, spłatę kwoty rozłożyli na dwie raty. Do 31 stycznia pan Jan ma zapłacić 39 złotych, a do 28 lutego 38, 80 złotych.
Kiedy był telefon, można było dzwonić
– Zadłużenie abonenta zostało rozłożone na dwie raty, spółka nie wyraziła zgody na całkowite umorzenie, ponieważ abonent miał możliwość wykonywania połączeń do 31 października 2016 roku, a korzystanie lub niekorzystanie z usług wynikających z warunków zawartej umowy leży w gestii abonenta – wyjaśnia Agata Sowińska z Telekomunikacji Stacjonarnej. – To, że abonent nie generował połączeń, nie zwalnia go z opłat dotyczących zamówionych usług dodatkowych.
Wystąpiliśmy do Telekomunikacji Stacjonarnej jeszcze o wydanie decyzji administracyjnej w tej sprawie, bo tylko od takowej przysługiwać będzie abonentowi przewidziane polskim prawem odwołanie i możliwość wystąpienia na drogę sądową.
Póki co nasz Czytelnik zapłacić będzie musiał, zgodnie ze stanowiskiem firmy 77,60 złotych. Nasza interwencja zaowocowała więc umorzeniem 292,46 złotych. Jedno jest pewne, że pan Jan ani jego żona nigdy nie przyjmą żadnej propozycji złożonej telefonicznie, a każdą umowę będą czytać kilka razy przed jej podpisaniem.
Tekst i fot. Lidia Jagielska
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie