
W poprzednim wydaniu CLI pisaliśmy o pierwszym przypadku śmierci osoby zakażonej koronawirusem w powiecie lipnowskim. Okazuje się, że rodzina zmarłego 70-latka nie wierzy, że senior miał wirus Covid-19. Mają też wiele zastrzeżeń do służb medycznych i sanitarnych.
Przypomnijmy, że informacja o pierwszym zgonie osoby z powiatu lipnowskiego zakażonej koronawirusem po raz pierwszy pojawiła się w sobotę i pochodziła z lipnowskiego szpitala. Chodziło o 70-letniego mężczyznę, który miał choroby współistniejące. Istotnie mieszkaniec Rumunek Witkowskich w gminie Wielgie od lat leczył się na serce. Dramat rozegrał się w poniedziałek 14 września.
– Około godziny 20.00 zadzwoniliśmy na 112, bo tata źle się czuł. Od lat leczył się na serce, miał bajpasy, jakiś czas temu doznał także udaru. Podejrzewaliśmy, że to mógł być zawał – mówi Ewa Jaworska, córka zmarłego mężczyzny.
Według rodziny nieżyjącego 70-latka przy wezwaniu nikt nie wspominał ani o gorączce, ani o żadnych objawach wskazujących na koronawirusa. Jednak taką wersję podają służby medyczne. – Wezwanie było w związku z traceniem przytomności w domu. Ponadto załoga karetki miała informację o podejrzeniu zakażenia Covid-19, dlatego pojechała zabezpieczona na miejsce. Reanimacja pacjenta trwała ponad godzinę, zarówno w karetce jak i w szpitalu, niestety nie przyniosła skutku, mężczyzna zmarł – wyjaśnia prezes Szpitala Lipno Andrzej Wasielewski.
Tutaj jest pierwsza, poważna rozbieżność, bo według rodziny zmarłego interwencja ratowników medycznych wyglądała inaczej. – Nie przyjechali ubrani w kombinezony ani nawet maski, poszli się przebrać dopiero, gdy tata zakasłał, ale nie było z naszej strony mowy o koronawirusie. Po tym jak dali tacie jakieś zastrzyki, zaczął tracić przytomność. Przebierali się co najmniej kilkanaście minut. Myślę, że gdyby zrobili to sprawniej, szanse na uratowanie mojego ojca byłyby większe. Absolutnie nie jest prawdą, że tata tracił przytomność, zanim przyjechali, ani że wzywając pogotowie, wspominaliśmy o podejrzeniu koronawirusa – twierdzi Ewa Jaworska.
Prezes szpitala, z którym rozmawialiśmy w poniedziałek 28 września, przyznał, że nie będąc na miejscu, nie mógł znać dokładnego przebiegu interwencji. – Ale nawet jeśli ratownicy od razu nie byli ubrani w stroje zabezpieczające, potem podjęli wszelkie procedury i nie mogło to mieć żadnego wpływu na stan pacjenta. Trafił on do izolowanej sali, gdzie dalej była prowadzona reanimacja. Przyczyną zgonu nie był Covid-19, a problemy krążeniowo-oddechowe. Jednak pobrane wymazy potwierdziły obecność koronawirusa u pacjenta – zapewnia prezes Wasielewski.
Jak wynika z relacji szefa lecznicy, zaraz po zgonie zwłoki zostały odpowiednio zabezpieczone, a po pewnym czasie przekazane do zakładu pogrzebowego celem skremowania. Rodzina nieżyjącego 70-latka największy żal ma o brak informacji zarówno o śmierci seniora jak i o dalszych czynnościach. Pani Ewa z bratową pojechały do szpitala, córce zmarłego wydano rzeczy po nim. Najgorsze, że nie było możliwości zobaczenia po raz ostatni ojca, to ze względów zagrożenia epidemiologicznego. Ale rodzina w zakażenie ojca koronawirusem nie wierzy.
– W ogóle nikt nas o niczym nie informował, także o śmierci taty. Dowiedzieliśmy się własnymi sposobami, ale tak nie powinno przecież być. Co do koronawirusa, to z tego co się dowiedzieliśmy, pierwszy wynik był negatywny, dopiero drugi rzekomo pozytywny, ale ja i mąż mamy negatywne, a przecież jako domownicy też bylibyśmy zakażeni. Tylko jednej córce wyszedł pozytywny, ale to dlatego, że występują u niej bakterie z powodu anginy – dowodzi nasza rozmówczyni.
Zgodnie z procedurami po pozytywnym wyniku testu u zmarłego jego rodzina została objęta kwarantanną. Pierwsza trwała do 24 września, potem lipnowski sanepid zaordynował kolejną, tak że niemożliwy był udział w uroczystościach pogrzebowych, które odbyły się w ostatnią sobotę w Zadusznikach. I tutaj jest kolejna, bulwersująca kwestia. Otóż ciało zmarłego zostało skremowane, jak twierdzi jego córka, bez zgody, a nawet wiedzy rodziny.
– Nic nam o tym nie było wiadomo. Jak tak można postępować z ludźmi, to nie do pomyślenia, co się teraz dzieje. Spalić człowieka bez pytania rodziny o zgodę? To skandal – uważa Ewa Jaworska.
Decyzję o skremowaniu zwłok musiał wydać sanepid. My poprosiliśmy o wyjaśnienie tej sytuacji oraz o wyłożenie procedur w dobie epidemii na wypadek zgonu osoby zakażonej Covid-19 w Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Bydgoszczy. Oto kompletna odpowiedź jaką uzyskaliśmy we wtorek 29 września.
– Procedury, o które Pan pyta precyzyjnie określa rozporządzenie Ministra Zdrowia w sprawie postępowania ze zwłokami i szczątkami ludzkimi z dnia 3 kwietnia 2020 r. (Dz.U. 2020 poz. 585). Mogę zapewnić, że każda z Powiatowych Stacji Sanitarno-Epidemiologicznych na terenie województwa kujawsko-pomorskiego ściśle je przestrzega i respektuje. W przypadku sytuacji, która miała miejsce w szpitalu w Lipnie możemy poinformować, że pielęgniarka epidemiologiczna wyżej wymienionego szpitala zwróciła się do Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Lipnie z prośbą o przekazanie aktualnego stanu prawnego w sprawie pochówku osób zmarłych na COVID-19. W odpowiedzi na zapytanie Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Lipnie przekazała stosowne rozporządzenie oraz poinformowała pielęgniarkę, że formę pochówku należy uzgodnić z rodziną zgodnie z Rozporządzenie Ministra Zdrowia w sprawie postępowania ze zwłokami i szczątkami ludzkimi z dnia 3 kwietnia 2020 r. (Dz.U. 2020 poz. 585). Następnie rodzina zmarłego przekazała uzyskane informacje oraz upoważniła zakład pogrzebowy do dalszych czynności związanych z pochówkiem – zapewnił nas w pisemnej odpowiedzi rzecznik WSSE w Bydgoszczy Łukasz Betański.
Poinformowana przez nas o takiej odpowiedzi ze strony sanepidu Ewa Jaworska we wtorek 29 września kategorycznie stwierdziła, że to nieprawda, bo nikt nie ustalał z nią, ani z najbliższymi formy pochówku ojca. Kobieta twierdzi, że tak tej sprawy nie zostawi i będzie dochodzić prawdy.
Mieszkańcy Rumunek Witkowskich są podwójnie, a nawet potrójnie załamani. Nie dość, że stracili członka najbliższej rodziny, nie wierzą w to, że miał koronawirusa, nie mogli wziąć udziału w pogrzebie, bo są na kwarantannie. Na domiar złego ośmioosobowa rodzina zamknięta we własnym domu nie ma z czego żyć, bo środki bieżące wyczerpały się szybko, a w razie dalszych sankcji epidemiologicznych widoki na utrzymaniu pracy np. przez Panią Ewę są kiepskie.
(ak), fot. ilustracyjne
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Wiecie jak to wygląda z boku? Tak jak by ten facet zaczął odjeżdżać po ich zastrzyku stąd to by tłumaczyło ich kłamstwa . A co jeśli oni popelnili błąd w sztuce np tylko po to żeby go zabrać do szpitala i zrobić w karcie zgonu na chama zgon z powodu CoVidu żeby dostać za to mnóstwo hajsu od NFZ? Nasuwa się pytanie dlaczego wersja rodziny i opiekunów medycznych jest rozbierzna ? Dlaczego wersja pielęgniarki epidemiologicznej i sanepidu na temat kremacji zwłok są rozbierzne? Może to śmiała teza, ale z boku to wygląda tak jak by ciało spalono bez pytania żeby w razie gdyby rodzina domagala się sekcji zwłok zatuszować prawdziwa przyczynę śmierci... trudno to inaczej ocenić chociaż nie rzucam żadnych oskarżeń tylko pisze co podpowiada zdrowy rozsądek a osoba decyzyjna jak zwykle umywa ręce że oni nie wiedzieli co działo się po przyjeździe karetki? Jednak co się działo potem z pacjentem to już musieli wiedzieli na pewno. Rodzina powinna walczyć , a ta sprawa powinna się zająć prokuratura ale nie rejonowa tylko wojewódzka bo śmierdzi to na kilometr ...
Masz rację.
Masz rację.
Uważają, że ludziom, że wsi da się wcisnąć każdy kit. Nie przeczytałem w dniu dzisiejszym ile osób się zabiło, zginęło w wypadkach. O tym, że ile umarło bo służba zdrowia ma wy... nr, że ktoś wogole choruje. Gdy pojawił się pierwszy pacjent ' zero' w ciągu tygodnia służby zdrowia były 'zaje..e' walką z wirusem. Ledwo żyli, że muszą kogoś leczyć. Dziś sami są na L4. Może powinni zostać sprzedawcami z marketòw, tam się nikt nie zaraża obsługując setki klientòw, nie dziesiątki chorych, zwyczajnie chorych.