
8 listopada w Józefkowie odbyła się ekshumacja Holendra zabitego w 1945 roku. Badacze z poznańskiej pracowni znaleźli tylko kości stopy, ręki i żebro oraz sprzączkę od paska, które trafiły teraz na cmentarz wojenny w Bartoszach, w powiecie ełckim. Szkieletu człowieka w leśnej mogile już nie było
– Mogiły polskie znajdują się w gestii IPN-u – mówi Adam Białas z Pracowni Badań Historycznych i Archeologicznych "Pomost" z Poznania. – My znaleźliśmy w internecie sprawę z Józefkowa, opisaną przez mieszkańców. Pierwszy raz pracujemy w powiecie lipnowskim.
Pracownia Badań Historycznych i Archeologicznych "Pomost" z Poznania po uzyskaniu wszelkich pozwoleń i decyzji w środowe przedpołudnie przystąpiła do ekshumacji w lesie nad Jeziorem Wielkim za Józefkowem (Żagno). Działaniom towarzyszyli pracownicy sanepidu, PCK, leśniczy.
– Kiedyś ta rama była drewniana, ona spróchniała, teraz jest betonowa – mówi pochodzący z Józefkowa Jerzy Kowalski. – W mojej ocenie ten grób faktycznie jest w innym miejscu, trochę dalej, rama drewniana była wielokrotnie wymieniana. Ja wychowałem się w Józefkowie, przychodziliśmy do tego grobu jako dzieci, a potem już jako dyrektor skępskiej biblioteki przeprowadziłem wywiad z jednym z mieszkańców naszej wsi, który pamiętał to tragiczne zdarzenie i opowiedział o tym. I dwadzieścia lat temu napisałem o tym.
I te wieści zebrane przez Jerzego Kowalskiego, dyrektora skępskiej biblioteki, od mieszkańców, którzy już dzisiaj nie żyją, legły u podstaw środowej ekshumacji. Sprawą zainteresowała się najpierw regionalistka Bożena Ciesielska, która skontaktowała się z Ambasadą Holandii, właściwym ministerstwem, IPN-em, a w końcu z pracownią "Pomost" z Poznania.
– W linii prostej 400 metrów stąd mężczyzna został zabity, leżał w miejscu obecnej remizy, bez ubrań, mieszkańcy Józefkowa przewieźli go na saniach przez lód na jeziorze i pogrzebali tutaj w lesie, ale płytko, bo ziemia była zmarznięta – opowiada Jerzy Kowalski. – Potem, wiosną, jeszcze raz pochowali go, już wtedy głębiej. Potem wykonali krzyż metalowy w dawnym majątku, wykonali kopczyk i drewnianą ramę. Rodzina z Jóżefkowa opiekowała się tym grobem. Być może był to uciekinier z niemieckiej armii albo wracający z obozu. Na początku mieszkańcy w ogóle bali się podejść do tych zwłok, ale gdy zwłoki zaczynały śmierdzieć, postanowili je pochować. Dzisiaj już nikt z tych ludzi nie żyje.
Mogiła usytuowana w lesie jest zadbana, są na niej kwiaty i znicze, krzyż i rama grobowa. Pracownicy "Pomostu" w środę przystąpili do rozkopywania grobu, taktycznie, krok po kroku, łopata po łopacie, z użyciem fachowego sprzętu. Informacje o pogrzebaniu tam ludzkiego ciała potwierdziły się w wyniku archeologicznych oględzin i badań dołu grobowego. Tyle, że już szczątków mężczyzny prawie nie znaleziono. Oprócz pojedynczych kości stopy, złamanej kości strzałkowej, kości pięty w grobie obecnie niczego więcej nie było. Szkła z potłuczonego znicza znalezione na dość dużej głębokości świadczyć mogą o niedawnym (lata '90 – zdaniem archeologów) splądrowaniu mogiły.
– Szczątki są płytko, a wkop jest dosyć głęboki – mówią nam badacze z "Pomostu" pracujący w środę w Józefkowie. – To wskazuje na dwie opcje: albo grób został splądrowany i szczątki przemieszane, albo grób był płytko, a potem został pogłębiony. Sam wkop grobowy jest znacznie głębiej niż szczątki. Ktoś tu nad tym już popracował, to zostało zrobione ręką człowieka czy łopatą. Wkop jest strasznie poszarpany, leży pod skosem, chociaż jest on idealnie pod kopcem. My znaleźliśmy tylko kości stóp, pięty, palce stóp, kość strzałkową.
Znalezione drobne szczątki stopy, ręki i żebro oraz fragment sprzączki od paska zostały zabezpieczone w środę przez badaczy i przewiezione na cmentarz wojenny w Bartoszach, w powiecie ełckim i tam pogrzebane. Znalezisko nie pozwoliło ani na identyfikację szczątków, ani tym bardziej na jakiekolwiek badania. Wiemy tylko, że w leśnej mogile za Józefkowem nad Jeziorem Wielkim był pochowany człowiek, po którym zostały jedynie pojedyncze kości, i że szkieletu owego człowieka w grobie nie ma. Są znaki plądrowania dołu, tkj. potłuczony znicz zakopany głęboko. Kto i kiedy bezprawnie ekshumował szczątki zabitego w Józefkowie przed prawie 80 laty Holendra?
– On tu był, tu spoczywają szczątki, tu jest wkop, tu spoczywały pozostałe szczątki tego człowieka – podsumowują badacze z pracowni badań historycznych i archeologicznych "Pomost". – Ekshumacja się tu faktycznie już kiedyś odbyła, stopy zostały wyrzucone na zewnątrz, mamy kość i dowód na złamanie ręki i to nie złamanie z czasów wojny, ale w wyniku uderzenia łopatą. Jest też fragment kości strzałkowej. Ten szkielet byłby w dobrym stanie, bo szczątki są zachowane dobrze. Przy takim stanie zachowania mielibyśmy większość kości, ale ich tu po prostu już nie ma. Ktoś tu już "pracował", działał, wykopał szczątki. Mogło się to odbyć w latach '90. To co znaleźliśmy, zawieziemy na cmentarz. Grób zostanie na pamiątkę, ułożymy wszystko tak jak było.
Zgodnie z informacjami zebranymi od mieszkańców Józefkowa przez Jerzego Kowalskiego wiemy, że na przełomie stycznia i lutego 1945 roku we wsi wraz z wyzwolicielami pojawił się dwudziesto bądź dwudziestopięcioletni mężczyzna narodowości holenderskiej. Wracał z wojennej tułaczki, z prac przymusowych na wschodzie, do swojego kraju. Był przystojnym, wysokim, szczupłym mężczyzną o jasnych włosach i typowo skandynawskich rysach. Ubrany był w czerwony sweter, spodnie i żółte, skórzane buty. Mieszkańcy przekazują też wieści o kożuchu, w który odziany był ów Holender.
– Holender zatrzymał się w jednym z domów w Józefkowie, a jeden z mieszkańców wsi zwrócił uwagę na jego skórzane buty, które w czasie wojny stanowiły nie lada okazję – wynika z relacji zebranych przez Jerzego Kowalskiego. – Wieczorem młodzi ludzie zgromadzili się w czworaku. W jednej z izb zgromadziło się kilku mieszkańców wsi i kilku żołnierzy oraz Holender. W gwarnej atmosferze przepełnionej alkoholem płynęły godziny, a gdy nastawał świt, zamroczony nieco alkoholem żołnierz radziecki zamaszystym gestem szarpnął młodego Holendra za ramię, pomrukując "uchadzij". Prowadząc młodzieńca z wymierzoną w niego lufą karabinu, powoli staczali się z górki, na której stał dom gospodarzy, w stronę pobliskiego jeziora, dzisiaj można powiedzieć, że było to za remizą. Wtedy poza sterczącymi badylami ostów, starymi topolami i studnią z żurawiem nie było tam nic. Po dojściu na miejsce żołnierz wyzwoliciel pod pretekstem, że Holender to Niemiec, wymierzył w swą ofiarę, oddając pojedyncze strzały. Pozbawił go życia. Tak zakończył się ostatni dzień z życia przybysza, dla którego koniec wojny wcale nie był początkiem ziemskiej wolności, a jeden dzień spędzony w Józefkowie nie był przepełniony polską gościnnością. Po egzekucji,jak wynika z relacji i opowiadań mieszkańców wsi, jeden z mieszkańców wsi pozbawił ofiarę butów, pozostawiając go na śniegu, wśród ostów, zeschłych traw. Według relacji niektórych mieszkańców Józefkowa to właśnie ów mieszkaniec wsi wydał wyrok na Holendra, którego ceną były buty otrzymane przez niego jako łup. Mieszkaniec ten wyprowadził się po wojnie z Józefkowa na ziemie odzyskane. Nie można ustalić dokładnego przebiegu zdarzenia, gdyż bezpośredni świadkowie tej tragedii już nie żyją. Podobno sprawą zainteresowało się NKWD, przeprowadzając w tej sprawie śledztwo, jednak nie jest znany jego rezultat. Nie są znane także personalia zabitego mężczyzny, gdyż jedyna osoba, która czytała jego dokumenty, zmarła wkrótce po wojnie. Z obawy ludzi przez żołnierzami Armii Czerwonej i z naturalnego uprzedzenia do nieboszczyków ciało zmarłego leżało nad jeziorem bardzo długo, około miesiąca. Gdy zbliżała się wiosna, lód na jeziorze zaczął powoli topnieć, dwaj mieszkańcy wsi z obawy przed rozkładaniem się ciała przewieźli je na saniach na drugi brzeg jeziora. W lesie ziemia jeszcze skuta była przez mróz, wykopawszy więc płytki grób, pochowali ciało. Wiosną powrócili na miejsce pochówku i pogrzebali ciało głębiej. Na początku miejsce to było upamiętnione drewnianym krzyżem, potem jednak w kuźni miejscowego PGR-u ukuty został metalowy krzyż, który stoi do dziś. Grobem opiekuje się miejscowa ludność, często palą się tam znicze i pojawiają świeże kwiaty. Nikt nie zna danych mężczyzny. Człowiek ten spędził w Józefkowie tylko jeden dzień, tragiczny dzień swojego życia.
Nie zaowocowały znalezieniem rodziny mężczyzny czy danych osobowych działania podejmowane najpierw przez Jerzego Kowalskiego, a ostatnio przez Bożenę Ciesielską. Ekshumacja przeprowadzona przez archeologów z "Pomostu" w minioną środę 8 listopada pokazała, że z grobu zginął także szkielet pochowanego tam w 1945 roku mężczyzny. Pozostało miejsce pamięci i wiele zagadek do rozwiązania. Czy uda się je rozwikłać? Czy kiedyś dowiemy się, kim był zabity w Józefkowe młody mężczyzna o jasnych włosach? Gdzie znajduje się obecnie szkielet zmarłego, do czego i komu posłużył?
Wątpliwości wciąż jest wiele. Pewne jest, że nikt nigdy wcześniej o ekshumację nie wnioskował, o odnalezienie śladów po zaginionym Holendrze też nie. Teraz ekshumacja została wykonana, a drobne, nadal bezimienne szczątki, wreszcie spoczęły na cmentarzu wojennym.
Tekst i fot. Lidia Jagielska
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie