Prezes lipnowskiego Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych Marcin Kawczyński odniósł się w czasie czwartkowej sesji rady gminy do zarzutów radnego Edwarda Celmera wypowiedzianych w lutym, również na posiedzeniu rady. Tematem sporu jest lipnowskie składowisko odpadów, a sprawa trafiła do sądu
Radny gminy Lipno Edward Celmer apelował w lutym tego roku, w czasie sesji rady, do wójta o zaaranżowanie debaty w sprawie wysypiska miejskiego i informował o swoich zastrzeżeniach. Wójt Andrzej Szychulski przestrzegał wtedy przed wypowiadaniem kłamstw i zapowiadał spotkanie z prezesem przedsiębiorstwa zarządzającego składowiskiem. W miniony czwartek na sesji RG pojawił się prezes Marcin Kawczyński, z argumentami, dokumentami i informacją o skierowaniu sprawy na drogę prawną.
Prezes cytuje i dementuje
– Na jednej z poprzednich sesji radny Celmer wywołał mnie do tablicy, wójt zaprosił mnie na dzisiejszą sesję – wyjaśnia prezes spółki PUK Marcin Kawczyński. – Szkoda, że nie ma dzisiaj radnego Celmera, bo moglibyśmy wiele wyjaśnić. Nie chcę, by uznano moje wyjaśnienia jako tłumaczenie się. Padło wiele nieprawdziwych stwierdzeń, ja więc będę dzisiaj radnego Celmera cytował i odnosił się do tych słów. Nasza firma wytoczyła już postępowania prawne i myślę, że będą one miały dalszy bieg, a ja chcę dzisiaj odnieść się do faktów.
To odniesienie się zapewni mieszkańcom i naszym Czytelnikom także kompleksowy obraz sprawy. Poznaliśmy bowiem w lutym zastrzeżenia radnego Celmera, dzisiaj zgodnie z zapowiedzią, przedstawiamy racje władz składowiska. Prezes Kawczyński sumiennie cytuje słowa radnego i do nich odnosi się. Taka metoda sprawdza się w sytuacjach spornych, bo pozbawiona jest wszelkiej interpretacji i taką metodę polecić należy stronom każdej burzliwej debaty, nawet tym którzy cytowania i dosłownego relacjonowania przebiegu obrad nie lubią, a raczej nie rozumieją.
Nie wysypisko dla miasta i gminy, ale RIPOK
Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych w Lipnie, któremu szefuje od początku istnienia spółki Marcin Kawczyński, jest spółką miejską. Miasto Lipno jest więc jej stuprocentowym właścicielem. Jednym z zadań spółki jest prowadzenie regionalnej instalacji przetwarzania odpadów komunalnych, tzw. RIPOK, co dla laików istnieje jako miejskie składowisko śmieci zlokalizowane na skraju ulicy Wyszyńskiego w Lipnie.
Piętnaście lat temu dziewięć gmin podpisało deklaracje i powstał międzygminny kompleks unieszkodliwiania odpadów. To było przed wielką ustawą śmieciową. Wtedy jednak założeniem władz spółki było już wybudowanie kompleksu dla większej liczby gmin, nie tylko miasta i gminy Lipno. byliśmy członkiem UE, segregacja odpadów zaczynała odgrywać dużą rolę, rewolucja śmieciowa zbliżała się wielkimi krokami.
I przez lata zmieniło się wiele w systemie śmieciowym, a nasze składowisko zyskało status Regionalnej Instalacji Przetwarzania Odpadów Komunalnych.
– Różne były ewaluacje, ale ustawa obliguje samorząd województwa do stworzenia regionów gospodarki odpadami – wyjaśnia drogę do zyskania statusu RIPOK u prezes Kawczyński. – My w takim regionie znajdujemy się, początkowo składał się on ze wszystkich gmin powiatu lipnowskiego, powiatu rypińskiego i części gmin powiatów brodnickiego i golubsko-dobrzyńskiego. Były dwie instalacje: w Lipnie i Puszczy Miejskiej koło Rypina. RIPOK to zakład przetwarzania odpadów o mocy przerobowej wystarczającej do przyjmowania i przejmowania odpadów z obszaru zajmującego co najmniej 120 tysięcy mieszkańców. Czyli te założenia ustawodawcy i wojewódzkiego planu gospodarki odpadami były zrobione tak, by te instalacje obsługiwały co najmniej po 120 tysięcy mieszkańców dlatego, że one mają wtedy potencjał finansowy do wprowadzania nowych rozwiązań przerabiania odpadów.
Kontroli co nie miara, także z nasłania
PUK siedem lat temu miał tylko status częściowej RIPOK, tylko w zakresie składowania, a nie w zakresie odpadów poddawanych biologicznemu przetworzeniu i kompostowaniu. Cztery lata temu spółka lipnowska uzyskała pełny status RIPOK, po wybudowaniu obiektów, zamontowaniu urządzeń i dostosowaniu do wymagań popartych szeregiem kontroli, ale też po ogromnych nakładach finansowych w nowoczesną infrastrukturę, o czym informowaliśmy obszernie wtedy w CLI.
– Inwestycje te, żeby mieć pełen status, kosztowały nas ponad 3 miliony złotych – wylicza Marcin Kawczyński. – Zarzuty radnego, że dzieje się to bez kontroli, bez nadzoru, są nieprawdziwe. Mamy coroczne kontrole z WFOŚ, z urzędu marszałkowskiego, a w czasie ostatnich wyborów mieliśmy też kontrolę z doniesienia. Kontrolowano między innymi właśnie czy odpowiednie odpady przyjeżdżają z regionów. Pan radny stwierdził, że przywożony jest balast chemicznego towaru, nie wiem co ten chemiczny towar ma znaczyć? Ja rozumiem, że ten chemiczny balast to odpady niebezpieczne i to jest kolejne kłamstwo. Nigdy do nas takie odpady nie wpływają. Wyjątkiem są baterie, ale nie od firm, tylko zawiezione do PSZOKU przez mieszkańców. Innych nie przyjmujemy.
Lipnowski RIPOK przetwarza odpady inne niż niebezpieczne, istnieje zakaz i jest bezwzględnie przestrzegany przyjmowania wszelkich odpadów niebezpiecznych, a więc także chemicznych.
Gmina nigdy nie była właścicielem
Prezes Kawczyński wyjaśnił także kwestie własnościowe składowiska, posiłkując się dokumentami łącznie z aktem notarialnym. Okazuje się, że tereny nigdy nie były gminne. Grunty prywatne zostały zakupione, jeszcze w latach osiemdziesiątych, w celu wybudowania oczyszczalni ścieków przez Skarb Państwa. Potem zostały skomunalizowane na rzecz miasta. Były więc własnością miasta Lipna, a jedenaście lat temu ratusz wniósł te grunty aportem do nowej spółki miejskiej, czyli Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych, które prowadzi składowisko. Gmina Lipno nie przekazywała terenów więc na rzecz miasta, bo zwyczajnie nie była ich właścicielem.
Nic nie spływa
– Podjęliśmy już kroki prawne, ja osobiście je też podejmę, spotkamy się z panem radnym w sądzie – mówi prezes Marcin Kawczyński. – My mamy obowiązek badania, czy jakiekolwiek zanieczyszczenie nie przenika do wód gruntowych. Gdyby coś było nie tak, WIOŚ by zamknął nas natychmiast, nie ma innej możliwości, my płacimy wysokie stawki za badania, wykonują je laboratoria akredytowane, monitoring jest prowadzony ciągle. Na wszystko mam dokumenty i mogę je przedstawić. Przypominam, że gdy budowany był międzygminny kompleks unieszkodliwiania odpadów, zmieniły się przepisy i ponad milion kosztowała zmiana projektu i doszczelnienie kwatery składowiska, po to by dostosować do wymogów unijnych te kwatery. Nie ma możliwości, żeby coś przenikało do gruntu, żeby nikt o tym nie wiedział, żeby nie było kontroli, monitoringu. To nie są już te czasy, kiedy było składowisko na Dobrzyńskiej z niecką żwirowni na gromadzenie odpadów. Zarzuty radnego są bardzo poważne i nieprawdziwe.
Nie niwelują tonażu śmieci ogniem
Prezes Kawczyński pochylił się też nad stwierdzeniem radnego Edwarda Celmera o dwukrotnym pożarze na wysypisku i możliwości niwelacji tonażu odpadów w przypadku kolejnego zapłonięcia.
– Tu już radny zarzuca nam kryminalne działania – mówi Kawczyński. – Po pierwsze zdarzyło się nam, że było jakieś tam zarzewie ognia, gdzie dość szybko sobie z tym poradziliśmy, ale nie było żadnej niwelacji tonażu. Jest to pomówienie bardzo znaczące i zgłosimy to do prokuratury. Radny mówił też, że najmniej inteligentne samorządy przyjmują odpady. My po to, żeby mieć ceny konkurencyjne, nie możemy ograniczyć się do miasta i gminy, musimy odpadów przerabiać jak najwięcej, bo z tego są pieniądze. Te przychody z surowców tylko w kilkunastu procentach pokrywają koszty, nawet na pracowników nie wystarczy.
Przedsiębiorstwo obsługuje, dzięki wygranym przetargom, dziesięć gmin. By było bezpiecznie, powołało ochotniczą straż pożarną przy składowisku, a co za tym idzie, może podpisać umowę ubezpieczenia składowiska. Bez zabezpieczenia pożarowego nie było to możliwe. Zabezpieczenia przeciwpożarowe, monitoring hali sortowni, utworzenie boksu, przesunięcie zbiornika z paliwem kosztowały bardzo dużo, a koszt samej polisy wzrósł o trzysta procent. To, czyli zaostrzenie rygorów i podwyższenie cen ubezpieczeń, jest pewnie efekt palących się składowisk w kraju. Mimo, że naszego składowiska pożary tego typu nie dotknęły, koszty ponosić musi, bo taka jest tendencja krajowa. Trzeba też zauważyć, że palą się głównie składowiska nie mające statusu regionalnej instalacji. Z danych statystycznych wynika, że tylko jedna hala sortowni spaliła się na przeszło sześćdziesiąt pożarów.
Utrzymają ceny do końca roku
– Ja nie mam prowizji od zysku, więc nie mam interesu w tym, by prowadzić działalność przestępczą – zapewnia prezes Marcin Kawczyński. – Dzięki temu, że taka instalacja jest u nas, płacimy mniej. Podkreślam jednak, że ceny będą rosły i to nie dlatego, że nasza spółka chce zarobić, tylko dlatego, że rosną opłaty środowiskowe. Kilkaset procent wzrastają koszty polis, tysiące procent opłaty środowiskowe, rosną koszty pracy, paliwo, utrzymanie straży pożarnej. Mimo wszystko nasza cena będzie bardzo konkurencyjna do tej w innych regionach. Gmina Lipna ma umowę do końca roku. My w tej chwili jesteśmy na minusie jeśli chodzi o gminę Lipno. Podejmujemy działania zaciskające pasa, by dotrzymać umów, nie wypowiadać ich tak jak robią to inne firmy, nie aneksować. Z gminy Lipno mamy bardzo dużo pracowników, przyczyniamy się do więc do zmniejszenia bezrobocia. Jeśli tylko byśmy chcieli mieć składowisko dla dwóch gmin, to bylibyśmy już dawno zamknięci.
Wójt przestrzegał radnego
– Cieszę się, że jest z nami pan prezes – mówił na sesji wójt Andrzej Szychulski. – Ja już mówiłem, że takie sformułowania radnego są zbyt daleko posunięte, by formułować je odnośnie tej instalacji. Takie miejsca przecież muszą być, bo odpady były i będą. Przed nami jest jeszcze długa droga i wiele do zrobienia, by nie obciążać dodatkowo mieszkańców, ale ustawowe zapisy nakazują poziom recyklingu. Dzięki temu, że mamy tę instalację, ceny za wywóz odpadów mamy naprawdę na przyzwoitym poziomie. Potwierdzam, że jest wiele przedsiębiorstw, które rezygnują teraz i nie odbierają odpadów, jest trauma w niektórych samorządach, a podwyżki w wielu samorządach sięgają nawet trzystu procent.
Radny Celmer mówił, co myśli
Warto przypomnieć najważniejsze słowa radnego z lutego po to tylko, by zbudować pełny obraz zaistniałej sytuacji, która finał znajdzie w sądzie i prokuraturze.
– Na nasz teren spływa bardzo duża ilość niekontrolowanych śmieci – informował radny gminny Edward Celmer. – Być może nie wszyscy o tym wiedzą i dlatego wypowiadam to w tej formie, w czasie sesji. Nie wiem, czy naszemu powiatowi i gminie przystoi być tylko zbiorowiskiem i placem dla śmieci. Czy z tego mamy zasłynąć? Wygląda na to, że tak. Pamiętamy w jakim pośpiechu była tworzona ustawa tzw. śmieciowa kilka lat temu. Nasza gmina jako jedna z pierwszych zaakceptowała to, co przyjął w sprawie śmieci rząd koalicyjnym PSL i PO. Pośpiech jak widać skutkuje tym, że jesteśmy wysypiskiem już nie tylko miejskim, gminnym, tylko krajowym, ogólnopolskim. I to nie jest tylko moje zdanie. My nie wiemy, ale skądś te samochody przywożą śmieci, to nie są śmieciarki, to są zestawy, wahadła, systematycznie dowożony jest na nasze wysypisko ten balast chemicznego odchodu. Wcześniej czy później nasza gmina zapłaci karę i poniesie koszty, bo coś z tym trzeba będzie zrobić. Bo to nie jest wysypisko takie jak przy Bydgoszczy, regionalne, tylko w założeniu miejsko-gminne, a po wielu modernizacjach bez kontroli, bez zachowania technicznych uwarunkowań, z poniżej położoną rzeką, bez zagwarantowania przedostania się do rzeki tej chemii. To jest odpływ niewidoczny, bo woda chemię zabiera, ale góra śmieci pozostaje. Ja ten temat już poruszałem, zostało to przekoślawione. Wracam więc i oficjalnie pytam, czy my jesteśmy w stanie wywołać dyskusję na szczeblu naszej gminy, miasta i powiatu? Dotyczy to nas wszystkich, bo jest to teren, który gmina wspaniałomyślnie przekazała na rzecz miasta, ale fizycznie to jest teren gminy Lipno. To naszą gminę zatruwa się, a nie miasto, bo rządzący spółką mogą tu nie mieszkać i ich nie będzie obchodziło, co w naszej gminie zostanie. Proszę o podjęcie dyskusji w tym temacie, bo to jest nasza sprawa, gminna, bo mamy obrazy z kraju, co dzieje się na wysypiskach w pośpiechu palonych. Nasze wysypisko już dwa razy płonęło i ja uczulam tu na sesji, że może nastąpić kolejny pożar, bo w ten sposób niwelowany jest tonaż śmieci. To jest nasza sprawa, gminy, rady i przede wszystkim wójta. Ja wiem, że gdy to wysypisko powstawało, to ono było miejsko-gminne, teraz w wyniku przekształceń jest regionalne. Tylko jest pytanie, czy w takim miejscu, kilometr od miasta, można robić taką górę śmieci i patrzeć na to spokojnie? Czy wy uważacie, że burmistrz Brodnicy jest tak niemyślący, że on śmieci oddaje do Lipna, bo nie chce zarabiać, nie ceni mieszkańców, by mieli niższe stawki? Nie. On od tych śmieci się odsuwa. Mniej inteligentne samorządy myślą, że chwilowo na tym zarabiają, a w późniejszym terminie koszty będą ogromne.
Radny Edward Celmer sprawę poruszył na jednej z poprzednich sesji rady gminy. Przewodniczący rady Andrzej Chojnicki uznał już wtedy, że to nie jest sprawa gminy i jej władze za to nie odpowiadają, ale dyskusję dopuścił. Radny Józef Górnicki podszedł dla tematu zadaniowo i przypomniał o obowiązku ciążącym na każdym, także na radnym, zgłoszenia do prokuratury i sanepidu napływu nielegalnych śmieci. Tyle, że do kroków prawnych namawiał radnego, teraz batalię prawną wszczyna spółka PUK. Do tematu wrócimy.
Tekst i fot. Lidia Jagielska
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie